Życie nauczyło mnie, że rzeczy, które lubię, nie są popularne i mało kogo obchodzą. Jednocześnie ludzie, z którymi nic mnie nie łączy, pozwalają mi żyć i zajmować swoimi sprawami, więc nie jestem więc żadnym artystą wyklętym. Ot, przypadkowym gostkiem.
Tak już jest i jest ok: nie będzie inaczej.
Kiedy poczułem, że leży mi program zaproponowany przez Jasona Hickela w „Mniej znaczy lepiej” (2021), wiedziałem też, że nie ma on dużych szans powodzenia.
Hickel w swojej książeczce proponuje program post-wzrostu. Pomysł jest prosty: życie jest dobre, kiedy nie gonimy za pieniędzmi. Mierzenie wszystkiego wzrostem PKB jest głupie. Możemy zatrzymać kryzys klimatyczny, uzdrowić demokrację i zniwelować nierówności, jeśli tylko przestaniemy uważać produkcję i konsumpcję za najważniejsze rzeczy na świecie. Życie może być lepsze! Jeśli tylko przestaniemy… Aha. Narysuj dwa kółka, a później resztę jebanej sowy.
Jeśli o mnie chodzi, post-wzrost można wprowadzać jutro. Do niczego nie są mi potrzebne samoloty, modne ubrania, inteligentne telefony, połączenie światłowodowe, usługi finansowe, tablet, jogurt z owocami i kiełbasa. Nie mam najmniejszego problemu z zakazem kręcenia nowych filmów dopóki każdy nie obejrzy wszystkich istniejących. Niestety, wciąż powstają nowe. Dlaczego?
W 1930 zasłużony dla ludzkości ekonomista John Maynard Keynes przewidywał, że w 2030 ludzie będą pracować 4 godziny dziennie. Że rozwiążemy „problem gospodarczy” jako taki i oddamy się relaksowi. Inny ekonomista, Joseph Stiglitz, pisze, że (z perspektywy czasu widzimy że) Keynes był sympatycznym gościem, wysoko cenił czas wolny, ale nie doceniał przedmiotów: nie przewidział, że konsumpcja stanie się zasadą organizacji społeczeństwa. Rzeczy, które wymieniłem wyżej, są bardzo popularne. Ludzie są dla nich gotowi spalać klimat i chodzić do pracy.
Trzy lata po publikacji prognoz Keynesa ukazał się raport z badań w Marienthalu, austriackim miasteczku, gdzie wszyscy stracili pracę. Ludzie nie wykorzystywali wolnego czasu, by pisać powieść albo grać na cytrze. Na początku może tak, ale później godzinami patrzyli w okno albo spali. Po co spotykać się z innymi, skoro nic nowego nie zrobiliśmy? O czym rozmawiać? Ludzie chcą chodzić do pracy dla innych.
„No dobra”, powie ktoś sprytny, „ale żeby zatrzymać podgrzewanie klimatu, musicie siedzieć w domach i oglądać stare filmy”. Niech tak będzie. Chcemy jednak, żeby ubogie części świata się nieco podciągnęły, zanim zahamujemy globalną gospodarkę. Powiedzmy, że do poziomu powiatu radomszczańskiego. Aby globalny wzrost i konsumpcja nie przebiły sufitu, kraje bogate muszą zatem zrobić miejsce biednym. Kluczowy polityczny komponent post-wzrostu to zmuszenie elit globalnej Północy do obniżenia poziomu życia społeczeństw, którymi rządzą.
Hickel jest rozsądnym gościem i jego postulaty nie idą tak daleko, jak zatrzymanie całego wzrostu gospodarczego na planecie, zaczyna od spraw drobnych: opodatkujmy reklamę, zatrzymajmy planowane starzenie, ograniczmy działalność szkodliwych społecznie branż. Kto miałby to wszystko wprowadzić, skoro nie mamy wpływu na decyzje elit.
Zanim zatem zaczniemy wdrażać program post-wzrostu, musimy zdobyć wpływ na społeczeństwa globalnej Północy (najlepiej władzę). Jak mielibyśmy to zrobić, skoro nasz program jest dokładnie tym, czego większość tych społeczeństw nie chce? Oczywiście, można truć dupę, że nierealne jest oczekiwanie ciągłego wzrostu gospodarczego. Co jak co, ale to oczekiwanie jest bardzo realne, a czym innym jest możliwość jego realizacji, ale to inna historia.
Myślę sobie, że sytuacja, w której purytańska mniejszość uważa że wie lepiej, jak wygląda dobre życie (wbrew gustom ogółu), powtarza się raz na jakiś czas. Może jednak mniejszość nie wie lepiej? Może wie równolegle? Coś w rodzaju: introwertycy nie zrozumieją ekstrawertyczek i odwrotnie.
Oto kłopot. Perswazja to trudna sztuka, a wrażliwe osoby, dla których post-wzrost jest nadzieją na spokój bez ciągłego napierdalania z radioodbiornika, mają z nią wyjątkowy problem. Często mówią cicho, rozkręcają się tylko w gronie znajomych i po alkoholu. Tymczasem przed nimi wielkie zadanie przekonania głośnego świata, że ich sposób życia jest lepszy, a nawet jedyny dopuszczalny.
Nie mamy organizacji, która mogłaby skutecznie promować post-wzrostowy program w warunkach liberalnej demokracji i rynkowego kapitalizmu. Nie mamy nawet pomysłu, jak miałaby działać poza formułą produkcji kazań i moralitetów. Nie chce mi się ich już czytać.
Różne książeczki opisują nam lepszy świat, mało która pisze, jak go osiągnąć. „Nie jest to zadanie autora”. A czyje? Podwykonawców wielkiego myśliciela? Chciałbym przeczytać książkę o tym, jak lepiej osiągać cele, a nie tylko o celach. Jak trzeźwo zauważa Lord Dexter, „każdy 1 chce być ofeserem a nikt żarnierzem”. Gość miał łeb na karku.
PS. Być może pod hasłem post-wzrostu wróci anty-konsumeryzm z przełomu wieków? Ostał nam się z tego trendu Banksy: co byśmy bez niego zrobili?
Dziękuję uczestniczkom zajęć „Wyobraźnia społeczna” 21/22Z za dostawę materiału do kolejnego już wpisu. Zdjęcia zrobiłem we Włoszczowie.
J. Hickel (2021) Mniej znaczy lepiej. O tym, jak odejście od wzrostu gospodarczego ocali świat. Przełożył Jerzy Paweł Listwan. Kraków: Karakter.
M. Jahoda, P.F. Lazarsfeld, H. Zeisel (2007) Bezrobotni Marienthalu. Przełożył Robert Marszałek. Warszawa: Oficyna Naukowa.
L. Pecchi, G. Piga (eds.) (2008) Revisiting Keynes Economic Possibilities for our Grandchildren. Cambridge (MA) – London: The MIT Press.
?