Kiedy nacjonalizm jest dobry

Szewczenko

Jak większość ludzi podobnych do mnie, nie byłem przywiązany do patriotyzmu promowanego przez państwo polskie. Nie interesowało mnie ani liberalne nudzenie, ani konserwatywne buczenie, ani nawet lewicowe popłakiwanie. Wszystko to nie budziło we mnie żadnych uczuć. Pracowałem z polską kulturą jako zbiorem rozpoznawalnych ikon, bez przywiązania do ich zawartości.

W Krakowie historia jest zbiorem przedmiotów i dekada życia tam nie zmieniła mojego podejścia. Dopiero przeprowadzka do Warszawy uświadomiła mi znaczenie historii dla współczesności: a dokładnie, zrobiły to charakterystyczne tablice oznaczające miejsca mordu. Uświadomiły mi znaczenie historii dla współczesnych tożsamości. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że historia to nie tylko zbiór słów i rzeczy, które trzeba zapamiętać/zapomnieć (efekt liceum), tylko pakiet emocji, które ludzie traktują poważnie.

Mieszkanie w stolicy pomogło mi nawet odnaleźć w sobie sympatię do miejscowości, z której pochodzę. Jak większość ludzi podobnych do mnie, przez większość życia uważałem pochodzenie ze wsi za powód do wstydu. W Warszawie poczułem wreszcie – może nie dumę, to za dużo, ale – akceptację tego faktu i zajebiste zainteresowanie środkową Polską, o której ludzie mówią, że nic tam nie ma, a jest sporo. Działa to jak terapia: człowiek uczy się akceptować siebie i swoją biografię, a nawet znajduje w niej powody do troski i radości.

Ale nie o tym chciałem napisać.

Myślę, że zryw pomocy dla Ukrainy nie byłby możliwy, gdyby nie podtrzymywana przez prawicę pamięć o niemieckiej i rosyjskiej okupacji, o powstaniu warszawskim, Katyniu. Race, syreny, muzea i różne inne rzeczy, które nigdy mnie nie interesowały, były nośnikiem nie tylko zacietrzewienia, ale także solidarności i oporu: emocji narodowo-wyzwoleńczej. Energii do walki o wspólny świat (tak). Bez tej pamięci miliony uchodźców i uchodźczyń nie znalazłyby miejsca w domach tylko w namiotach na granicy, a ludzie nie godziliby się na kosztowne wyrzeczenia, by utrzymać sankcje. Troska bądź interes to za mało, by mobilizować miliony ludzi we wspólnym celu. Do niektórych rzeczy trzeba po prostu narodu i państwa narodowego.

Przemocowa pamięć o przemocy wyszła nam na dobre, choć chyba nikt nie spodziewał się, że tak właśnie będzie. W moim skromnym rachunku to usprawiedliwia bądź uzasadnia nacjonalizm, który nie jest szowinizmem. Poglądy polityczne ludzi, którzy walczą o wolność, są wolnościowe, jakiekolwiek by nie były. Emocja narodowo-wyzwoleńcza zmywa tego rodzaju dystynkcje (kłopoty mogą być później, tak to bywa z uczuciami).

​​?​??​

Jak przełożymy powyższe rozważanie na język muzyki?

Drudkh

Otóż charkowski Drudkh to zatwardziała kapela black metalowa: od 20 lat nie gra koncertów, nie udziela wywiadów, nie pozuje do zdjęć, nie promuje się. Nie prowadzi strony internetowej. Nie publikuje tekstów, ale specjaliści twierdzą, że są to głównie wiersze Szewczenki i innych romantycznych poetów. Zespół siedzi w piwnicy i wysyła z niej wkurwienie oraz dumę z Ukrainy. Tak to przynajmniej wyglądało do wybuchu wojny, która odebrała muzykom możliwość pracy.

Na przekór okupantom już 26 lutego ukazał się singiel „Н​і​ч​н​и​йw” („Nocny”). Zespół napisał tak:

…jesteśmy wdzięczni, że możemy dziś wydać ten utwór. Reprezentuje NADZIEJĘ i niech da siłę tym, którzy jej potrzebują.

Black metal nie kojarzy się z pozytywnymi emocjami. To muzyka diabła i zniszczenia. A jednak: w tym przypadku wrzask i hałas wyrażają niezłomność, troskę o ludzi, których spotyka się na osiedlu i przekonanie, że dobro zwycięży. To właśnie uczucia narodowo-wyzwoleńcze, i znam tylko jeden gatunek muzyki, który może wyrażać je tak intensywnie. Jest to black metal :)))

Na zdjęciu tytułowym wpisu są Ukraińscy żołnierze, którzy pod rosyjską propagandą znaleźli wiersz Szewczenki. Sława Ukrajini i powodzenia, przyjaciele.