Dlaczego warto być trupem

Śmierć jest końcem wszystkiego.

Nie w sensie metafizycznym, który w ogóle mnie nie interesuje. W sensie ludzkim i międzyludzkim. Nie mam dzieci i nie będę ich miał. Nic nikomu nie przekażę, więc nie mam żadnego powodu, by akumulować kapitał. Mój brat i siostra również nie zakładają rodzin. Nie będzie następnych pokoleń, które miałyby mnie wspominać. Nie jest mi potrzebny grób, przy którym miałyby to robić. Moje zwłoki można wywieźć na śmietnik. Zamykamy biznes!
Zajebiście.

Książeczka Pod osłoną nieba Paula Bowlesa (której nigdy nie czytałem, a ten fragment znam z utworu Neurosis) kończy się tak:

Nie wiemy, kiedy umrzemy, więc zwykliśmy myśleć o życiu jak o niewyczerpalnym źródle. A jednak wszystko wydarza się tylko określoną liczbę razy i to naprawdę mała liczba. Ile razy jeszcze przypomnisz sobie to popołudnie z dzieciństwa, popołudnie, które jest tak ważną i głęboką częścią ciebie, że nie umiesz wyobrazić sobie swojego życia bez niego? Może cztery albo pięć razy, może nawet nie. Ile jeszcze razy zobaczysz wschód księżyca? Może dwadzieścia. A to wszystko wydaje się nie mieć końca…

Koniec wszystkiego jest coraz bliżej. I bardzo dobrze. Śmierć to wieczny odpoczynek, ale odliczanie do niej mogłoby być również odpoczynkiem.

Wnioski są proste. Większość czasu, który mógłbym poświęcić na przypominanie sobie dzieciństwa o wschodzie księżyca, poświęcam na pracę zarobkową. Kiedyś myślałem, że kupię sobie dom w lesie i odsapnę, ale tak nie będzie. Nie kupię nic, bo na nic nigdy nie będzie mnie stać. Praca nie wynagrodzi żadnej straty czasu.

Po co zatem wykonywać ją z oddaniem? Znacznie lepiej robić wszystko na odpierdol, robić tylko tyle, ile trzeba, a resztę czasu spędzać na tym, na co ma się ochotę. Po co robić rzeczy, których nie chce nam się robić? W mojej branży nie nagradza się podejmowania ryzyka albo odpowiedzialności. Kara jest jedynym motywatorem, więc jeśli nie można robić nic, to trzeba robić tyle, by jej uniknąć. Najlepiej sprawić sobie przyjemność albo drzemkę. Robienie rzeczy to przyjemność, praca to chłam i niewolnictwo.

Nie ma żadnego uzasadnienia dla wysiłku.

Marek Aureliusz radzi gdzieś (nie wiem, gdzie dokładnie), by z góry uznać się za trupa. Życie już było, teraz możesz robić cokolwiek. Marek Aureliusz jest nudziarzem, ale to mu się udało.

Dziękuję za uwagę, zdrówko.

Wariant tego tekściku opowiedziałem w trakcie Szkoły Umierania Extra w Komunie Warszawa, czyli premiery Wzornika alternatywnych symboli śmierci Kuby Marii Mazurkiewicza. Tę mądrą i ładną książeczkę możecie kupić w Darze Dobryszyc.

Uświadomiłem sobie, że powyższy tekścik stanowi trawestację innego manifestu, który opublikowałem 10 lat temu w „Nośniku” Rozdzielczości Chleba. Wtedy byłem buńczuczny, a teraz myślę o śmierci – oto co dekada życia robi z człowiekiem. Może następna odeśle mnie wreszcie na emeryturę.