Czy warto myśleć o sobie

I Kwestia samooceny

Zauważyłem, że często myślę o sobie źle.

Kiedy nie myślę o sobie, czuję się dobrze. Czasem myślę o sobie dobrze. Zasadniczo i przez większość czuję się dobrze, ale kiedy świadomie myślę o sobie – myślę o sobie źle.

Doprecyzowując: Najczęściej nie myślę o sobie wcale, ale zauważyłem, że kiedy już myślę o sobie, często myślę o sobie źle.

Czasem myślę o sobie jako osobie pełniącej określone funkcje – stąd kłopot. Gdy myślę o sobie jako socjologu, dochodzę do wniosku, że nie jestem prawdziwym socjologiem, bo nie realizuję międzynarodowych projektów i nie publikuję punktowanych artykułów. Kiedy myślę o sobie jako artyście, myślę o sobie źle, bo nie jestem zapraszany na wystawy i nie wyjeżdżam na zagraniczne rezydencje. Nie jestem dostatecznie autystyczny, żeby być autystą, niedostatecznie dużo piszę, żeby być pisarzem, nie jestem dostatecznie jakiś, żeby być jakimś innym.

Mniejsza nawet o to, że nie piszę międzynarodowych publikacji i nie zgłaszam się na zagraniczne rezydencje. Nie chcę nigdzie wyjeżdżać, ani pisać tekstów naukowych. Więcej: w tym właśnie kłopot. Fakt, że nie chcę pisać ani jeździć, potwierdza, że nie jestem dobrą osobą do pełnienia funkcji, które chciałbym albo powinienem pełnić. Dobry pracownik robiłby te wszystkie rzeczy i czasem odnosił sukcesy (co pozwoliłoby mu myśleć o sobie dobrze), albo nie dostawał (wtedy myślałby o sobie źle).

Prawdę mówiąc, nawet gdy dobrze spełniam funkcje i osiągam drobne sukcesy, wcale nie oceniam siebie znacznie lepiej. Spraw do załatwienia jest zawsze więcej niż zrobiłem. Potencjał poprawy jest niewyczerpany. Ile posiadam sukcesów rocznie? Ile zarabiam miesięcznie? Zasadniczo tyle, ile mi potrzeba, bo żyję i mam się dobrze, ale inni wykonawcy funkcji mają sukcesów więcej i są lepszej jakości (tak mi się wydaje), a to sprawia przykrość.

Nie ma się co cieszyć z własnych osiągnięć, nie da się mieć dobrej samooceny.

II Kwestia tożsamości

Problem myślenia o sobie pojawił się we mnie wraz z propozycją, by osoby pracujące na uczelni dopisywały do swoich służbowych mejli zaimki. Jakie są moje? Zmartwiło mnie to pytanie. Kwestie płci nie zajmują mi wiele czasu i nie chciałbym definiować w tych prywatnych chwilach całego wysyłającego-mejle-siebie.

Kiedy byłem młodszy bałem się, że ktoś powie, że jestem gejem. Nie chciałem wzbudzać podejrzeń, ale szło to różnie. Określenie się („jestem” bądź „nie jestem”), to potwierdzenie oczekiwania, że trzeba się określić, żeby nikt nie miał wątpliwości. Ale co złego w wątpliwościach? Można się nimi po prostu nie zajmować, tak jak nie zajmuje mnie życie prywatne innych osób. Kiedy jestem starszy można mówić do mnie jakkolwiek, bo określenie mnie nie ma dla mnie znaczenia, ale wymagało to czasu.

Z wszystkich tych powodów niezmiennie kłopotliwe jest dla mnie podawanie racji bytu zwanej czasem „biogramem”. Czy jestem „socjologiem”? Czasem wykonuję czynności właściwe socjologom. Czasem jestem „artystą”, ale nie myślę tak o sobie.

Ile czasu musiałbym wykonywać daną czynność, by stała się moim stałym określeniem: by zatrzymała mnie na stanowisku? Ile godzin dziennie trzeba być kimś, żeby się nim stać? Z rozważań na temat samooceny wynika, że sam fakt wykonywania to za mało, trzeba jeszcze wykonywać dobrze. Zatem mógłbym się określać: jestem „socjologiem bez międzynarodowych projektów” albo „artystą bez rezydencji”. Takie określenie na pewno nie poprawiłoby mi humoru, czułbym się żałośnie.

Niemniej pomyślałem, że tożsamość mogłaby wynikać ze źródła zarobku.

To kluczowa racja bytu. Znaczyłoby to, że jestem pracownikiem badawczo-dydaktycznym. Wiemy jednak, co wynika z myślenia o sobie przez pracę. Czy osoba sprzedająca w sklepie jest sklepikarzem, jeśli przez większość czasu pracy marzy o powrocie do swojej kolejowej dioramy? Gdyby określał mnie czas myślenia o rzeczach i robienia ich, byłbym raczej „osobą opiekującą się psiną”, może „osobą robiącą rzeczy przy komputerze”. Nie czuję, żeby było to precyzyjne określenie.

III Nie myśleć

Samoocena i tożsamość mają swoje ewolucyjne funkcje. Każą nam być dobrymi członkami i członkiniami plemienia, modyfikować zachowania w odpowiedzi na bodźce. Stwierdzenie „jestem nie dość dobry” zdaje się być dobrą wskazówką do działania. Jest co poprawiać! Dla natury jest na pewno lepsze od swojego przeciwieństwa, które może prowadzić do zadowolenia z siebie i zaprzestania wysiłków. Ewolucja nie jest jednak wcale dobrym punktem odniesienia, narobiła już dość gnoju w świecie.

Albert Ellis pisze, że ocenianie siebie jest zawsze konserwatywne. Uważanie, że „jest się do poprawy” jest chęcią dopasowania się do oczekiwań innych, a „bycie zadowolonym z siebie” to zadowolenie z tego, że dobrze wypadamy w ich oczach, które mamy w sobie. Wyobraźmy sobie piesia, który mówi do siebie, że zdaniem właściciela jest dobrym psem. Na szczęście psy nie robią sobie takiej krzywdy. Ellis pisze, że ocenianie ludzi jest z zasady faszystowskie.

Kumpel Ellisa, D. David Bourland przekonywał, że nie powinno się używać czasownika „być”. Najlepiej wcale. A jeśli już trzeba, to na pewno nie do twierdzenia, jakie rzeczy są. Rzeczy mają pewne cechy i robią inne rzeczy, ale nimi nie są. Ludzie wykonują czynności, które można czasem oceniać, ale nie można oceniać ludzi. Ludzie nie nabywają jakości od rzeczy, które robią. Czynności dobiegają końca, dlaczego miałyby trwać dłużej w nazwie?

Zatem jeśli już coś trzeba oceniać, niech to będą poszczególne czynności rozważane pod kątem tego, czy przybliżają nas do naszych celów. Do jakiego celu przybliża mnie zła samoocena? W czym naprawdę przeszkadza mi, że nie mam międzynarodowych projektów i zamorskich rezydencji? Dobre pytanie, na które znam odpowiedź, ale żeby ją przetworzyć, muszę najpierw przestać oczekiwać od siebie wypełniania funkcji.

Poważne sprawy, takie jak tożsamość i samoocena, rozpadają się na wiele małych spraw, co do których można różnie się ustosunkować. Można nie mieć do nich żadnego stosunku. Można nie mieć opinii. Nie ma potrzeby wszystkiego oceniać. Nie o każdej rzeczy i każdej osobie trzeba myśleć.

Najlepiej nie myśleć o nich wcale. Fakt, że zasiałem roślinki i one rosną, nie czyni mnie lepszym ani gorszym, ale sprawia mi przyjemność.