Jak i którędy przejechaliśmy Reymontiadę 2024

Gdyby ktoś powiedział mi rok temu, że pojadę na wyprawę szlakiem Władysława Reymonta, powiedziałbym „nie chcę”. Ziemia obiecana wspaniała, ale reszta? Nie wiem nawet, co to może być. Tymczasem w tym roku pojechaliśmy z Kubą Mazurkiewiczem i Jankiem Owczarkiem na wyprawę rowerową szlakiem Reymonta i było wybornie.


Reymont Władysław Stanisław (albo Stanisław Władysław Rejment) był człowiekiem absolutnie współczesnym i dobrym ziomkiem. Nieco przytrzymanym, ale we właściwy sposób: „Chłopiec nie umie sobie wprost poradzić z nadmiarem swoich zainteresowań. Czasem w nocy płacze… Lecz nade wszystko pragnie swobody. Nie znosi rygoru, dyscypliny i męczącego porządku” (Koc 2000: 11). Bardzo dobrze się rozumiemy. Przez całe życie walczył z zachowawczym ojcem, z brakiem kasy, problemami natury romantycznej i matrymonialnej, ze zdrowiem, uczył się na organistę i krawca, chciał wstąpić do klasztoru, wyrywał się ze wsi do miasta, a później próbował wrócić, kochał przyrodę i wycieczki do Europy Zachodniej. Niedopasowanie, awans społeczny i walka o jego potwierdzenie. Znamy to dobrze.

Okazało się także, że Reymont jest z naszych stron – Gidli, Kobieli, Lipiec – a my z jego. Wyprawa reymontowska to wyprawa rodzinna i przyjacielska, podróż przez własną krainę z własnymi ludźmi. Przez podstawowe krajobrazy miejskie i wiejskie Polski Środkowej, które ustanowiły nasze sposoby widzenia reszty świata.

Skierniewice, Dąbrowice, Lipce ➡

Zaczynamy od kontrastu. Na peronie w Skierniewicach stoi pomnik Wokulskiego. To zupełny frajer, a Lalka to książka nudna i płaska. Jej autor, Prus, w czasie rewolucji 1905 pouczał, że robotnicy z fabrykantami powinni się dogadać, usiąść do wspólnego stołu itd. Reymont wiedział doskonale, że życie to walka, a jego bohaterowie wiedzą, że ideały trzeba trzymać krótko. Romans, ojczyzna – jasne, fajnie. Interes – przede wszystkim. „Do diabła z miłością… kiedy zakłada się fabrykę na kredyt”. To Borowiecki z Ziemi obiecanej (zwłaszcza ten z ekranizacji Wajdy).

Zatrzymaliśmy się w Dąbrowicach, gdzie rodzice Kuby zaprosili nas na suszi. Tu wciąż rodzina ponad interesem (idealizm).

W Lipcach szlak z domku dróżnika do wsi opatrzono tablicą Droga sławy Wł.St. Reymonta. Jest tu też sala bankietowa Reymontówka, figura i dwa muzea, ale zamknięte za naszej bytności. Reymont pracował jako inspektor torów stąd do Krosnowej, a przy tym uczył się pisać i romansować z żonami kolegów. Obserwacje wsi spisał w Chłopach. W książce kolej się nie pojawia wcale, najwyraźniej nie miał o niej najlepszej opinii. Na przykład dlatego, że mimo uczciwej pracy w 1892 trafił do szpitala w Skierniewicach z głodowym zapaleniem kiszek, a to tylko jeden powód. Droga żelazna do sławy.

Wolbórka ➡

Wiele niejasności w biograficznych lokacjach. Na kolei pracował w Krosnowie czy w Lipcach? Tu i tu. Stary Rejment kupił młyn nad Wolbórką czy w Wolbórce? Sam młyn jest nad rzeką Miazgą, do Wolbórki kawałek przez chaszcze i bagna, bliżej do Prażek albo Zamościa. Reymont spędzał tu smętny czas bez szkoły i roboty, po nieudanej przygodzie teatralnej. W tym czasie pisał jeszcze jak Timothy Dexter: bez interpunkcji, a rzeczowniki Wielką Literą. Tematyka prac lekko incelowska, co można zrozumieć. Ojciec załatwił mu robotę na kolei, żeby zapobiec gniciu. Reymont wracał później pisać do Wolbórki, kiedy brzydły mu miasta (regularnie). Jest tu faktycznie miło, daleko od ludzi. Stoi stary młyn, ale oryginalnego domu już nie ma.

Kolejne niejasności: mapa pokazała, że za lasem jest kamień upamiętniający katastrofę kolejową z 1962 roku, ale w rzeczywistości stoi kilkanaście kilometrów dalej. Sześćdziesiąt dwa lata wcześniej Reymont pogruchotał kości w katastrofie pod warszawskimi Włochami. Odszkodowanie, o które walczył w sądzie, pozwoliło mu napisać Chłopów. Droga żelazna do sławy. Drugi powód do nielubienia kolei.

Do końca życia nieustannie zmagał się z materią finansową. „…ja koło własnych interesów nie bardzo chodzić potrafię, więc nie przewiduję (…) kokosowego interesu. Robienie pieniędzy to szuka dostępna dla niewielu pisarzów„, pisał w 1919. W biografii interesujące wtopy finansowe: teatr wędrowny, dwór w Charłupii, szyb naftowy w Borysławiu. Wedle tablicy w Lipcach jego nagroda Nobla była warta 250 tysięcy złotych (wedle kursu z którego roku?). Ale nie nacieszył się kasą, bo umarł.

Będków, Wolbórz, Sulejów ➡

Wjechaliśmy w interior, tereny piaszczyste i upalne. W Będkowie ładny kościół i miastko. Odpoczynek. W Wolborzu postój na sikanie pod pałacem biskupim.

Nad Zalewem Sulejowskim nie da się zjeść ryby. Akwen mało rekreacyjny, zmontowany, aby dostarczać Łodzianom wodę, a nie potrawy wakacyjne. Na drzewie czereśni ktoś umieścił wypchanego królika.

W Sulejowie zjedliśmy pizzę, a chwilę później ulewa zatrzymała nas w innej, zamkniętej pizzerii. Bardzo ciekawe miasteczko. Po deszczu jechaliśmy lasem wzdłuż Pilicy. Walący się mostek, dzierzby gąsiorki, mgły i brody. Gospodarz w agroturystyce opowiedział nam o człowieku, który przejechał Polskę w dwa dni i o kręceniu Potopu.

Przedbórz, Kobiele ➡

Nadłożyliśmy drogi, bo bobry zalały drogę, a na bocznym szlaku bezlitośnie cięły jusznice, zwane w tych stronach pawentami. Wreszcie Przedbórz: „bardzo stare, bardzo niechlujne i bardzo żydowskie miasto”, pisze Reymont. Nie do końca się z tym zgadzam. Zjedliśmy tu pizzę na drugie śniadanie. Przedbórz mógłby spokojnie pełnić funkcję „włoskiego miasteczka w środkowej Polsce”, udanego sztetlu na wzgórzu nad zakolem rzeki, ale ma jeszcze kilka kłopotów infrastrukturalnych. Zaradziłaby im dawka funduszy przekierowanych z centrum na peryferie. Niestety! Premier w czasie naszej podróży odwołał plan przekierowania funduszy poza metropolię.

O życiu i polityce rozprawiać można w Ludowcu, wyśmienitej knajpie w Kobielach Wielkich. Zjedliśmy w niej pizzę wybraną z ręcznie pisanego menu. Mieszkańcy wspominali lepsze czasy sprzed osuszenia bagien i sprzed pojawienia się roboli na czereśni. Bardzo nam się tam podobało.

Reymont urodził się w Kobielach, ale rok później już się wyprowadził. Wdzięczna za ten krótki pobyt młodzież postawiła mu pomnik, gmina ławeczkę, a dom, w którym mieszkał, zawalił się. Nie ma też kościoła, w którym organistą był stary Rejment.

Kiedy jechaliśmy przez górę Chełmo nad Świętym Krzyżem wisiała potężna burza, ale promienie słońca odbijały się od wieży RTV. W życie polowały myszołowy.

Gidle i Mstów ➡

W Gidlach ostatni nocleg przed celem. Tutaj urodził się Józef Rejment, organista, ojciec Reymonta, zatem i on sam bywał pewnie u dziadków. Tak się składa, że po drugiej stronie Warty i ja bywałem u swoich babć i dziadków. Niechęć do ojca, który nie wspierał syna w tworzeniu, który nie rozumiał jego wrażliwości, powraca w tekstach Reymonta pod postacią ponurego organisty albo mściwego młynarza.

Na kolację zjedliśmy trzecią pizzę tego dnia, a rano oglądaliśmy cudowną figurkę Matki Boskiej Gidelskiej i komiksy o wywołanych przez nią cudach. Później moja rodzina zaprosiła nas na potrawy kuchni gruzińskiej (w tym rodzaj pizzy). Rowery odświeżyliśmy smarem do piły łańcuchowej.

Kawałek dalej zaczyna się Jura, droga faluje, pojawiają się namiastki tras rowerowych. Jedziemy głównie asfaltem, bo piachów było już dość w trasie. Za Mstowem „krwawych piętn na ziemi i kamieniach było coraz więcej, ale (pątnicy) szli bez uwagi na ból, na krew płynącą z nóg, znajdowali siłę w tej bliskości celu”. Pielgrzymi zbiegali z Przeprośnej Górki do miasta, a my zjechaliśmy z niej zachwyceni bijąc rekord prędkości na trasie.

Częstochowa ➡

Częstochowa żywa i piękna. W knajpach i w klasztorze tłumy. Kuba poszedł na Apel Jasnogórski i usłyszał, że kopia świętego obrazu peregrynowała w tym tygodniu przez moją rodzinną gminę Dobryszyce. W naszej krainie wszystkie sprawy nas dotyczą (jest to podstawowa zasada „wielkiego sąsiedztwa”). Zamówiliśmy trzy pizze.

Spaliśmy w hotelu na Starym Mieście, o którym mój ojciec powiedział, że to chyba „burdel”. W pokoju były gorąco, a przez szeroko otwarte okno dobiegały stęki i szumy. Ktoś pomyślałby, że to pracują pompy i kadzie w browarze, ale ja wiedziałem, że Kmicic jest nieczynny od 2004 roku.

O świcie obudziły nas Ranne zorze nadawane z bazyliki. Pielgrzymka dokonana. Reportaż Pielgrzymka do Jasnej Góry, publikowany w odcinkach w 1894 roku, fenomenalny egocentryczny i ludowy trip przez środkową Polskę, sprawił, że Reymont przestał być anonimowym pismakiem. Dla nas był motywacją, żeby przejechać te perypetie.

Ruszyliśmy na dworzec, żeby wrócić do sprawunków, buchalterii i posiedzeń. Wysiadłem w Koluszkach, a że nie chciałem czekać na przesiadkę, to pojechałem do Łodzi wzdłuż torów.

Były 34°C.

Zgruchotany rower skrzypiał jak wóz, który niósł Reymonta z Wierzchosławic do Kołaczkowa. To była jego ostatnia podróż. A przede mną jeszcze kilka wycieczek (tak sądzę, dopiero się okaże). Towarzyszom podróży dziękuję serdecznie za kompanię.

Mój blog możesz czytać tutaj, na Substacku albo w mediach społecznościowych: Fb, Insta. W Darze Dobryszyc ukażą się już wkrótce dwie reymontowskie książki. Dam znać.