Wzruszyłem się, kiedy pierwszy raz zobaczyłem w Krakowie pomnik psa Dżoka, który przez lata czekał na swojego opiekuna na przystanku Rondo Grunwaldzkie. Japończycy upamiętniają Hachiko, który czekał na przystanku Shibuya. W Cádiz czekał na pana Canelo, w Borgo San Lorenzo – Fido, a w Fort Benton – Shep.
Kiedy po śmierci Pandy chodziłem na spacery do Parku Skaryszewskiego czułem się jak oni wszyscy, tylko z drugiej strony: oto człowiek wyprowadza psa, którego nie ma.
Nagła utrata członkini stada to trauma. Gęsi szukają tak długo, że same tracą drogę do domu. Psy nie dowierzają i czekają w miejscu ostatniego spotkania. Ludzie, słonie, goryle, wilki, lamy, kruki. Priorytetem jest odnalezienie zaginionej osoby. Ale to niemożliwe.
Joan Didion nazywa ten okres czasem magicznego myślenia. To wówczas widzi się duchy – umysł wyszukuje twarz w tłumie, nasłuchuje kroków, nie dowierza faktom, czuje obecność. Odnajduje wzorce w dziwnych chwilach, w tłukących się szklankach i zatrzaskujących drzwiach. Łudzi się, że coś jeszcze można zrobić albo przynajmniej można było.
Pogrzeb to pogodzenie się ze światem: przejście ze straty do żałoby, ze stanu alarmowego do tego, jak teraz będzie wyglądać życie. Powiada się, że najlepiej przepracować stratę włączając ją w życie. Sprawiając, że zarówno życie z osobą, jak i jej odejście, staną się wydarzeniami, które mają sens – w dłuższej perspektywie? Może. Ale też nabywają sensu jako fakty zewnętrzne wobec nas, podzielane z innymi. Grób – pamiątka – potwierdza odejście, stanowi jego nieodwołalny certyfikat.
Wiem, czemu staramy się utrzymać zmarłych przy życiu: staramy się ich utrzymać przy życiu, żeby ich zatrzymać przy sobie.
Joan Didion, Rok magicznego myślenia, s. 250-251
Wiem też, że jeśli mamy żyć sami, nadchodzi chwila, kiedy musimy uwolnić zmarłych, pozwolić im odejść, pozostać zmarłymi.
Pozwolić im się stać fotografią na stole.
Komunikacja ze światem nie jest dla mnie łatwa, na szczęście można to robić z pomocą przedmiotów. Zebrałem zdjęcia Pandy i złożyłem z nich książeczkę. Najtrudniej było mi włożyć do niej nasze wspólne zdjęcia. Wolałem tego nie robić. Ale takie upamiętnienie jest konieczne. Musi być certyfikat.
Nie ma wielu wzorców upamiętniania. Nikt nie wie, jak to dobrze zrobić. Trzeba próbować. Pomyślałem, że właściwe będzie upamiętnienie Pandy w relacjach: jako uczestniczki wydarzeń kulturalnych i rodzinnych, osobę rysowaną, malowaną i opisywaną, mającą przygody w różnych częściach świata. Poświadczenie życzliwej i ciekawej osoby poprzez sytuacje, w której jej życzliwość i ciekawość się realizowała. Może tak będzie dobrze.
Duchy przestają straszyć, kiedy przedmioty i sprawy są w porządku. W katalogu Biblioteki Narodowej atomy ułożą się w moje nazwisko, tytuł „Panda. Książeczka psa” oraz ciąg cyfr ISBN-u. Nieczytelny dla postronnych zapis, że przez kilkanaście lat istniał na świecie piesek o takim właśnie imieniu i miał różne przygody pod moją opieką.
„Fajny grób” – powiedział Kuba, kiedy opowiedziałem mu o pomyśle na książeczkę. Fajny grób – tyle trzeba albo można zrobić.